sobota, 2 lutego 2013

Czasem trzeba przestać nadawać o pieskach, plażach oraz brwiach krzaczastych i zająć stanowisko w ważnej sprawie

Miało być zupełnie o czym innym, o chwilach szczęścia w środku nocy (zbereźności rodzą się w uchu słuchacza, przypominam za profesorem Gruchałą), o niezwykłym wieczorze w teatrze, o spotkaniu w 'Yellow pepper', ale nie będzie. Obejrzałam dzisiejsze Śniadanie Mistrzów Mellera i milczeć nie wypada, takie moje wewnętrzne przekonanie. I moja wewnętrzna przyzwoitość, chociaż pewnie posłanka Pawłowicz tego by tak nie nazwała.
Mijający tydzień był straszny w polityce. Dyskusja o związkach partnerskich w parlamencie polskim, o posłance Grodzkiej na stanowisku marszałka i moja osobista ze znajomym, którego bardzo cenię, a który mnie znokautował swoim komentarzem na temat samobójstw młodych gejów, spowodowała, że czuję się tak, jakbym w mętnej wodzie pływała i próbowała znaleźć zgubiony kolczyk. A ten kolczyk to w tym wypadku symbol zdrowego rozsądku i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Myślałam, że coś się w tej kwestii zmieniło w naszym społeczeństwie, że i pod tym względem doganiamy świat w dobrym tego stwierdzenia znaczeniu. Wystąpienie pani Pawłowicz i cicha akceptacja wielu posłów, przedstawicieli społeczeństwa, zszokowały mnie i zatrwożyły. Piszę, bo nie chcę być identyfikowana z jej poglądami.
Jestem za związkami partnerskimi, jestem za małżeństwami nawet, a także nie przeszkadza mi chęć adopcji przez pary homoseksualne (chociaż nie o tym dyskusja była). Uważam, że dużo większe spustoszenie w psychice dziecka powoduje sieroctwo i przebywanie w domu dziecka, niż wychowywanie się w rodzinie z dwom mamami czy ojcami. Mam przyjaciół gejów i są to wspaniali faceci, w ogóle nie są tacy, jakby gejów chcieli przedstawiać Pawłowicz-podobni, nie są zniewieściałymi ciotami, za to wspaniałymi ludźmi i na pewno umieliby wychować dziecko.
Pewnie, nie jestem bezkrytyczna i przeszkadza mi homoseksualna osoba, która udaje kogoś innego, czyli dwie lesbijki tak, ale razi mnie, kiedy jedna z nich udaje faceta. To samo z gejami - jak jest nadmiernie zniewieściały i wyglądając jak mężczyzna, zachowuje się jak baba (bo nawet nie kobieta), wkurza mnie to. Ale przeszkadza mi też śmierdzący burak z wąsami, który jest niewątpliwie heteroseksualny (zastanawia mnie, jaka kobieta by go chciała?), stojący za mną w kolejce do kasy w sklepie i czkający przetrawioną wódą. Irytuje mnie dziunia solarka z tipsami i w białych kozakach do krótkich spodenek, też niewątpliwie hetero. Więc nie o orientację tu idzie, a o określony typ ludzi, dla których pewnie i ja jestem nie do przyjęcia.  
Nie jest to tak, że ja musiałam to w sobie przetrawić i dojść do jakiś wniosków, ja po prostu nigdy nie miałam takich rozterek, czy gejów traktować tak samo jak hetero, czy lesbijki są normalne czy nie, bo dla mnie to zawsze byli ludzie tacy jak ja, jedynie z innymi preferencjami. To samo dotyczy transwestytów, interesuje mnie to, jakimi są ludźmi, a nie to, czy urodzili się kobietami w męskim ciele czy na odwrót.
Jestem osobą wierzącą. Kolega zarzucił mi, że będąc katoliczką, powinnam tak jak i kościół potępiać gejów. Nie umiem znaleźć w sobie pogardy dla homoseksualistów, niezależnie od tego, co mówią mi panowie w czerniach, w purpurach czy szkarłatach - nie wierzę, że pan Bóg kogokolwiek potępia i wyklucza. Natomiast jako oburzające i niedopuszczalne uznaję stwierdzenie praktykującego katolika, że po geju samobójcy płakać nie będzie.
Związki partnerskie to nie tylko te homoseksualne, również hetero, coraz zresztą częstsze zjawisko. Na miejscu kościoła bardziej martwiłabym się o kryzys małżeństwa i braku sakramentu tegoż u wielu par. Już nie mówię o grzechach w szeregach służby bożej.
To tyle. Tłumaczyć się więcej nie będę, bo nie mam z czego. Uważam, że zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje żyć i dać żyć innym. Dopóki ktoś jest zacnym człowiekiem, nie powinno nas obchodzić, jakiej jest orientacji.