piątek, 18 listopada 2011

Dzień sądny się udał, a zakupy całkiem nie

Wpadło mi wczoraj tłumaczenie w sądzie. Dawno nie byłam, strasznie się denerwowałam. Wiadomo, jak człowiek zwany tłumaczem tam wciąż przesiadywał, to czułam się tam jak w domu, ale po dlugiej przerwie, do tego w nowym sądzie, bo tam nigdy wcześniej nie tlumaczyłam, nerwy były. Całą noc śniłam, że nie stawiłam się na 10.30 a na 22.30 i woźny powiedział, że mam powalone we łbie. Albo zagadałam się z prawnikiem, sądząc, ze on też do sądu, a on akurat tego dnia nie, więc nie musiał, a ja się spóźniłam. I tak całą noc.
Po 3 byłam wolna. Pomyślałam, że pójdę na zakupy świąteczne, korzystając, że jestem bez rodziny.
Wiecie co? Nienawidzę zakupów. N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę !!!
W sklepach pełno, ale jakieś gówniane te produkty. Nic, co by mi włosy dęba na plecach postawiło. Jak to się mówi - dupy mi nie urwało. Nic nie kupiłam. Jestem w rozpaczy. Swięta zbliżają się wielkimi krokami, a ja mam tylko książki. Ech.