piątek, 11 listopada 2011

Dzień jak prozak

Kochane kobietki, dziękuję za słowa wsparcia, potrzebne mi to było jak cholera. Już trochę lepiej, liżę rany, troszkę jeszcze desperuję, ale przyjechała córka (ona to zawsze wie, kiedy), wróciła z Chin trochę chora, od razu zaczęłyśmy gotować (potrawka i rosół, ale o tym oddzielnie), piec (sernik japoński, czy jakoś tak, ale to tym pewnie też oddzielnie, chyba że zjemy zanim zrobię zdjęcia) i jak to my - gadamy, oglądamy razem House'a przy śniadaniu, gadamy, po prostu spędzamy czas razem. A jak mamy coś do zrobienia, ona na uczelnię, ja do napisania felieton, to sobie siadamy razem z laptopami w kuchni, kawka i tak pracujemy.
W czwartek była tak piękna pogoda, ze się zerwałyśmy na spacer na plażę. Wiadomo, Franka trzeba zmęczyć.
Zawsze zabieramy ze sobą launcher czyli wirzutnik do piłki

Za każdym razem jest walka o to, żeby ją tam nadziać i rzucić, ale to tak tylko pozornie, bo Frank wie, że najlepszy wyrzut jest za pomocą tego 'machacza'
Na początku zabawy trzeba zbudować napięcie, piłka jest dla Frania lisem, ta rasa była stworzona do tego, żeby gonić je na polowaniach, teraz lisy zastąpione są piłkami


Kiedy już 'nadzieję' piłkę na 'wyrzutnik' Franiu odbiega kawałek i cały sobą mówi: no rzuć wreszcie, na co czekasz, nie wiesz jak to się robi, tyle razy z Tobą ćwiczyłem. Rzucaj wreszcie 

 Potem biega z piłką chwilę, aż przynosi z powrotem pod nogi. Wielokrotnie powtarzamy ten schemat

 a przy tym tętent roznosi się taki, jakby to stado koni gnało, a nie nas Franiu z piłką w pysku

 Czas relaksu :-)
Ale się zmęczyłem, czas ochłodzić brzucho na piaseczku i trochę wywalić język - obniżamy temperaturę.


małe drzemanko też się przyda, ale jestem czujny i piłki tknąć nie dam, to słoneczko jest takie miłe


 popatrzcie jak daleko muszę biegać, to nie jest dwa metry w te i we wte, ja na plaży robię kilometry (widzicie mnie, to ja tam w oddali taki mały punkcik)


Ale dzisiaj jest pięknie, a do tego piasek ubity i biega się jak po asfalcie, tylko bardziej miękko.


W tym czasie, kiedy Franio uprawia jogging, my zamiast pójść w jego ślady, rozmawiamy o różnych rzeczach. Tym razem opowiadania jeszcze więcej, bo córka ma wiele wrażeń po wyjeździe do Chin.
A kiedy jest taki dzień, kiedy morda psiaka taka uśmiechnięta a on wybiegany, kiedy córka u boku i względny spokój - to i łatwiej o tych trudniejszych dniach na chwilę zapomnieć.