sobota, 15 października 2011

Lepiej być rekinem niż planktonem - czyli jak szukać pracy? (czyż nie idealny tytuł na poradnik?)


Jak szukać pracy? Pytanie to powtarzam sobie za każdym razem, kiedy jestem znowu ‘on the market’. To jest cholernie trudna sztuka. Właściwie najszybciej dostaje się pracę wtedy, kiedy człowiekowi najmniej zależy, kiedy się nie napina na coś, nie widać w oczach desperacji, ani w mowie ciała nie ma znamion krzyczącego hasła – weźcie mnie, poznajcie się na mnie!
Najtrudniej jest skomponować CV. Napisać o sobie wszystko? Paradoksalnie im bardziej interesujące informacje o sobie zamieścicie, tym bardziej możecie się pogrążyć. Albo i nie, ale zdarza się niestety. Bo są takie stanowiska, gdzie nie potrzeba kogoś kolorowego jak szkiełka w kalejdoskopie, co był i tu i tam, co robił to i tamto, co się interesuje wieloma rzeczami od wędkowania do witraży, po prostu potrzeba im kogoś do wykonania wyznaczonych zadań i żeby za dużo nie modził, a taki wielce interesujący to i za dużo duma, zaraz coś wymyśli, może mieć żądania. Dobrze jest też nie umieszczać swojego wieku w życiorysie. Nie ma takiego obowiązku, jeśli nas będą chcieli, to zaproszą na rozmowę, a jak nie, to ani młodość, ani starość nie pomoże.
No dobra, CV ważne, listy motywacyjne też, ale najważniejsze jest zdecydować – gdzie ja chcę pracować, jaki mam pomysł na siebie w tym kraju, jak daleko mogę zejść z obranej drogi zawodowej, żebym się nie czuł/czuła jak przegraniec? Pieniądze ważne, bez dwóch zdań, ale pracować gdzieś tam na zmywaku, kiedy się ma wyższe wykształcenie i ambicje, da się tylko na krótką metę, żeby ‘kupić’ sobie czas na szukanie czegoś lepszego. Bywa, że z różnych względów o swoim zawodzie można zapomnieć tutaj w obcym kraju, wtedy trzeba znaleźć w sobie pomysł, a właściwie pożądanie na coś innego. Na przykład w Gaeltacht czyli terenie, gdzie się używa bardziej języka irlandzkiego, nie ma takiej możliwości, żeby dostać pracę w bibliotece, jest to nie do przeskoczenia, nie mówiąc o tym, że w tym kryzysie stanowiska budżetowe są całkowicie zablokowane, nawet lekarz, jeśli nie przyjeżdża na kontrakt jako specjalista, nic nie znajdzie (wiem, bo znam chłopaka z Iraku, któremu tutaj nostryfikowali dyplom, a i tak nie ma pracy). No, więc jeśli jesteś bibliotekarką, przynajmniej dopóki nie nauczysz się irlandzkiego, nie ma szans na taką pracę i co wtedy? Jak się odnaleźć na rynku? Paradoksalnie to może być zbawienne, bo podejmowane zaraz po studiach decyzje nie zawsze są trafione, potem się idzie w obranym kierunku i do głowy człowiekowi nie przyjdzie zmieniać, aż tu przychodzi taki czas, że można przemyśleć, co by się chciało robić i może się to okazać strzałem w dziesiątkę lub palcem Bożym, w zależności, kto w co wierzy, w ślepy los (to jak on w tę dychę trafia?) czy wyroki boskie.
Całkiem inną rzeczą jest znalezienie w sobie wiary, graniczącej z bezczelnością tak, żeby całym sobą mówić – jestem naprawdę świetny, jestem dobrym nabytkiem, nie pożałujecie. Tacy ludzie narzucają otoczeniu swój obraz samego siebie, innym nawet do głowy nie przyjdzie, że jest inaczej. Oczywiście może to niektórych denerwować, że ktoś się tak wynosi, ale w ostatecznym rozrachunku to taka właśnie osoba jest wygrana.  Niby skromność i pokora są cechami wielce szanowanymi, ale to przebojowe jednostki zdobywają świat, więc trzeba to rozważyć. Pomyślcie sami, logicznie rzecz biorąc, jak będziecie sami o sobie cały czas mówić, że może są lepsi, może faktycznie nie znacie angielskiego perfect, inni są szybsi, inni piękniejsi, to po jakimś czasie otoczenie też tak będzie myślało o was. Ja staram się brać przykład z mojego syna, który od małego był strasznie z siebie zadowolony, nawet kiedy namalował owcę, która wyglądała jak skrzyżowanie konia z niedźwiedziem, i tak cieszył się i mówił – dobry w tym jestem. Najpierw myślałam, żeby zaprzeczać i mu zaraz wykazać, co jest źle i dlaczego, ale potem pomyślałam sobie, że jednak lepiej jest o sobie myśleć za dużo niż za mało lub w sam raz. Jak to mawiają krawcowe – tu trzeba naddać.
No i tak się miotam, między tymi prawdami objawionymi a realnym światem. Prężę pierś i pokazuję się z jak najlepszej strony, albo nawet ze strony, której nie mam. Bo z tą wiedzą jest tak jak ze znajomością diet i zasad odchudzania - wszyscy mają na ten temat wiele do powiedzenia, co drugi to specjalista, tyle, że nadal gruby. Jedno jest pewne, poza wszystkimi innymi rzeczami trzeba mieć w sobie odrobinę bezczelności i pomysłu na działania niestandardowe. A już na koniec powiem, że wierzę w chemię między pracodawcą i pracownikiem, jak się trafi na swojego, to interview jest formalnością, decyzje odbywają się na poziomie pozawerbalnym i poza rozumowym, gdzieś w podświadomości obie strony wiedzą niemal od razu – to mój człowiek/to moje miejsce. A jeśli się jest nieszczęśliwym, trzeba drążyć temat, szukać nowego miejsca, krążyć jak rekin, który nie ma pęcherza pławnego i jak tylko przestaje pływać – idzie na dno, dlatego podobno zasypia tylko jedną połową mózgu, a drugą wykorzystuje na unoszenie się w toni morskiej i obserwację otoczenia. Czyż to nie idealny obraz poszukiwacza pracy? Bądźmy rekinami!